Publikacje
TVP W KONWULSJACH - Wojciech Popkiewicz
"Za parę złotych wkładali mi do ust co chcieli!” – te słowa wykrzyczała z siebie znana wrocławska dziennikarka telewizyjna na spotkaniu z prezesem TVP Andrzejem Drawiczem w przełomowym, zdawało się wówczas, roku 1989. Zmiany nie były rewolucyjne, w czym miał zasługi i sam prezes wydając podległym redakcjom dyrektywę powstrzymania się od ataków na twórców stanu wojennego. Wymiana twarzy była jednak zauważalna. Telewizja publiczna, której rola w mediach dominowała, złapała drugi od czasu swego powstania oddech. Wykreowana wkrótce przez Krajową Radę konkurencja dopiero kiełkowała .Środków z abonamentu nie brakowało. Przyszli doświadczeni twórcy z filmu polskiego, przyzwyczajeni do rozmachu i rozrzutności. Teatr telewizji rozkwitał. Kilka ośrodków regionalnych, we Wrocławiu, Krakowie, Łodzi - w istotny sposób współtworzyło antenę ogólnopolską TVP. Studia i korytarze tętniły w nich życiem. To był bez wątpienia przejaw demokratyzacji telewizji publicznej. Tak było może nawet do końca wieku. Nie rozbita nigdy machina biurokratyczna w centrali miała jednak siłę odradzającej się hydry.
Stu dyrektorów i kilka tysięcy pracowników na Woronicza pochłaniało z łatwością znaczną część miliardowego budżetu. Program tworzyło tam i w ośrodkach niewiele więcej jak tysiąc twórczych pracowników. Ich doświadczenie i często prawdziwa pasja długo powstrzymywały regres. Mam tu na myśli wcale nie tylko dziennikarzy, ale może i zwłaszcza realizatorów technicznych programu – tych wykształconych w szkołach filmowych operatorów obrazu, montażystów, scenografów. Było nie do pomyślenia, aby także ośrodek regionalny nie miał głównego reżysera odpowiadającego za artystyczny, ale i etyczny kształt programu telewizyjnego.
Minęły dwa kolejne dziesięciolecia . Wyrosły niezależne stacje komercyjne. Rewolucja w telewizji ma dziś oblicze technologiczne, cyfrowe. Niestety, jak to w krajach postkolonialnych bywa, rozpad norm narzuconych ongiś przez imperium wytworzył pustkę moralną. W nią wdarł się globalny konsumpcjonizm, który w demokratycznych od dawna społeczeństwach nie poczynił takiego spustoszenia jak w kraju zdezorientowanych nuworyszy. Telewizja w ogólności stała się środkiem masowego rażenia. Skutkiem i sprzęgającą się przyczyną tych zmian. Telewizja publiczna broniła się długo zobowiązana ustawą o swojej misyjności. Dobili ją wyrywający sobie z rąk okienko politycy. Kiedy premier żachnął się w tymże okienku na płacenie abonamentu, czarna dziura budżetowa wykończyła przede wszystkim ośrodki regionalne. Zdane już tylko na łaskę sponsorów i lokalnych samorządów nie mogą nadawać nawet obiektywnych programów informacyjnych z własnego terenu.
W moim przekonaniu rozpostarła niewidzialne skrzydła również swoista, nowa cenzura. Jej metodyka polega na selektywnej, wybiórczej informacji, kreacji poprawnie, czyli nijako myślących, aż do wykluczenia personalnego niepokornych. Znikają programy ewidentnie misyjne. Czy ktoś pamięta program ‘POTRZEBNI” prowadzony przez Annę Dymną i księdza Tadeusza Isakowicza- Zaleskiego? Poruszał trudny, a przecież niezwykły świat niepełnosprawnych. Okazali się niepotrzebni. Przynajmniej w TVP .Jedyny misyjny naprawdę serial GŁĘBOKA WODA, nagrodzony na światowych festiwalach ma kiepską promocję u własnego producenta. Za to czas antenowy, zwłaszcza II Programu, który onegdaj za „carycy” Niny Terentiew miał poziom najlepszych kanałów europejskich, został sprowadzony do knajactwa pseudo-kabaretów, które nawet o Donaldzie puszczają żałosne bąki. Ulegają tej tendencji świetni zdawałoby się aktorzy. Jerzy Kryszak opowiada żart o moherowej, zgiętej wpół babci. „Przypieraj mnie do muru”- błaga babcia. Aktor pcha, aż babci trzasnął kręgosłup .Cóż... Sama się prosiła. Usłyszała bowiem, że papież Franciszek ma przemawiać do prostych ludzi. Brawa. Potrójny sukces Kryszaka. Załatwił babcię i papieża oraz rozbawił głupkowatą widownię złożoną z marnie opłaconych statystów. Głupkowaty śmiech rodem z telewizji jest zaraźliwy. Domy kultury wynajmują telewizyjne kabarety jak Polska długa i szeroka. To się zwraca. Wymiotnie.
Nieodżałowany radiowy satyryk Andrzej Waligórski pisał - Świat popychają do przodu niezadowoleni. Młody dziennikarz jeszcze przed paroma laty miał ambicję i szansę dotarcia do istoty zła społecznego. Dziś częściej wyszukuje konflikty drugorzędne i pozorne. Jeszcze ma nobilitującą go towarzysko pracę. Spłaca kredyty. Pojawia się rodzina... Takich potencjalnych dziennikarzy kształci się jednocześnie, na wszystkich możliwych uczelniach około 15 tysięcy rocznie. Wielokrotnie więcej niż można ich zatrudnić. Jest więc o co się dobijać i przy czym trwać. Nawet toruńska szkoła medialna ojca Rydzyka rzadko zasila katolickie media swoimi kształconymi od lat absolwentami.
Tu narzuca mi się refleksja.- Jesienią ubiegłego roku wziąłem udział we wrocławskim marszu w obronie wolnych mediów wywołanym dworską decyzją niedopuszczenia TRWAMU do platformy cyfrowej. -To nie jest moja ulubiona telewizja, bo takiej już nie mam wcale, choć z pewną nadzieją przyglądam się narodzinom TV Republika, jako że istnienie nurtu alternatywnego jest zdrowe w ogóle dla przestrzeni medialnej.- Jakież było zatem moje zdumienie, gdy ten największy od czasu narodzin SOLIDARNOŚCI, wielotysięczny pochód nie został nawet odnotowany kilkunastosekundową migawką w telewizji, w której przepracowałem ćwierć wieku. Pomyślałem sobie ot, może nawaliła dyżurna kamera. Newsem dnia był za to pierwszy śnieg w Karkonoszach. Podobnie nie znalazłem już w ogólnopolskich WIADOMOŚCIACH śladu o marcowym exodusie Polaków do Budapesztu ,w Święto Narodowe Węgrów, lub o wielokrotnych, milionowych marszach na Polach Elizejskich w Paryżu w intencji tradycyjnej rodziny. Tak mógłbym wymieniać długo. Po prostu dziwne przeoczenia. Nieraz tęsknię za Wolną Europą. Tak, było takie radio, które na zakrętach historii pozwalało konfrontować swoje wieści z szarą rzeczywistością. Nie z propagandą, bo ta była oczywistym picem. Dziś oddziaływanie władzy poprzez media na społeczeństwo stało się wyrafinowaną sztuką.
Tymczasem szok wywołały na telewizyjnych korytarzach plany Zarządu TVP przeniesienia do firmy wyłonionej w ograniczonym przetargu całego zespołu dziennikarskiego, operatorów, grafików i montażystów, czyli ludzi, którzy są solą każdej profesjonalnej telewizji. Po rocznym kontrakcie każda z tych osób może być pozbawiona praw socjalnych i znaleźć się na bruku. Co mają począć fachowcy, którzy oddali polskiej telewizji kawał życia. W latach tłustych i chudych tworzyli dorobek, który jest ukryty w archiwach programowych. To wielkie narodowe dobro też może być rozproszone i roztrwonione. Decyzja ta dobije zwłaszcza ośrodki regionalne, gdzie na etatach jest i tak już niewielu pracowników. Jakiż ma być z niej profit ? Dla kogo? Niech ktoś próbuje to wyjaśnić. Czy Zarząd będzie się liczył z protestem telewizyjnych związków zawodowych? Wątpię. Zamiast przyspieszyć prace nad nową ustawą medialną, która powinna ustalić pewne zasady funkcjonowania mediów w ogóle ,a publicznych w szczególności, w zmieniającej się rzeczywistości społecznej i politycznej, projektuje się zagadkową operację. Dobije ona chory organizm. Chyba, że za tym zabiegiem kryje się realna prywatyzacja telewizji publicznej.
W Unii Europejskiej to unikalna tendencja. TVP targana podobnymi konwulsjami zdechnie.
Może o to chodzi właśnie.
Wojciech Popkiewicz