Publikacje
Odszedł kolejny Świadek Prawdy o Auschwitz, Jerzy Junosza Kowalewski
Jerzy Junosza Kowalewski nie żyje; odszedł kolejny świadek prawdy o Auschwitz
27 lipca 2013, w godzinach przedpołudniowych, zmarł Jerzy Junosza Kowalewski. Polak, żołnierz, społecznik, sportowiec. Człowiek wielkiej kultury i elokwencji; kochający Pana Boga, Matkę Najświętszą, Polskę i ludzi. Poznałam Pana Jerzego przypadkiem. Był na Jasnej Górze przejazdem. Jechał do Oświęcimia z grupą turystów zagranicznych, chyba Hiszpanów. Wskazałam mu drogę do punktu pocztowego. Chwilę rozmawialiśmy i zrodziła się z tej chwili opowieść o człowieku, który przeżył koszmar trzech obozów koncentracyjnych i potrafił znaleźć w sobie siły, żeby po latach oprowadzać ścieżkami swej gehenny ludzi ze wszystkich stron świata, bo: „pani Aniu Kochana, kto im opowie, jak było naprawdę?” Od wielu lat, w każde wakacje przyjeżdżali do Polski młodzi z USA. Opowiadał im o II Wojnie Światowej, o Auschwitz. Miał świadomość, że tylko świadectwo daje szansę na przebicie się z prawdą w świat. Bardzo bolały go wszelkie próby zakłamywania odpowiedzialności Niemców za obozy koncentracyjne. Mimo upływającego czasu i podeszłego wieku jeździł do Włoch, Francji, Niemiec i wszędzie z jednym przesłaniem – mówić, jak było na prawdę.
Nie znam dokładnie życiorysu Jerzego Junosza Kowalewskiego. Wiem, że w 1939 roku działał w konspiracji, podobnie, jak jego mama. Aresztowany przez Gestapo spędził wiele miesięcy na Pawiaku. Po jednym z przesłuchań trafił nieprzytomny do więziennego szpitala. Później - od współwięźniów - dowiedział się, że opiekował się nim o. Maksymilian Kolbe…. Kiedy trafił do Auschwitz, św. Maksymilian już nie żył. Działał natomiast rotmistrz Pilecki. Pan Jerzy włączył się w obozowy ruch oporu. Dzięki kolegom z organizacji w porę został ewakuowany ze swojego baraku, który był przeznaczony do likwidacji. Kolejne lata spędził w obozach Gross –Rosen i Dachau. W tym ostatnim również działał w ruchu oporu; uwolniony przez Amerykanów, po krótkiej rekonwalescencji w szpitalu, przeszedł z wojskiem szlak bojowy do Włoch. Tu doczekał wyzwolenia. „W dzień, kiedy ogłoszono koniec wojny, spotkałem na ulicach Rzymu ojca. Też był żołnierzem. Jedne z pierwszych jego słów brzmiały: Dość obijania się, musisz zacząć naukę!” – opowiadał mi Pan Jerzy. No i studiował. Najpierw troszkę w Rzymie, później w Anglii. Jednak, nie chciał być w Europie. Chciał uciec daleko, żeby zapomnieć o wojnie. Trafił do Argentyny. „Pani Aniu, znałem angielski, francuski, niemiecki, rosyjski. Nie znałem hiszpańskiego. Trzeba było paść krowy, żeby nauczyć się, choć troszkę.”. Jednak później, jak już znał język, trafił do szpitala-sanatorium na przedmieściach stolicy i tam poznał … Evitę Peron, której tak przypadł do gustu, że zatrudniła młodego Polaka w jednym z urzędów państwowych w Buenos Aires. „Pani Aniu! Tańczyłem tango z Evitą Peron!” – ach, jakie miał iskry w oczach, kiedy to mówił… Tak go zapamiętam: Pan w sile wieku o oczach i duszy młodzieńca. Świadomego, kim jest, gdzie żyje i jakie ma wobec ojczyzny zobowiązania. Gorzkie były jego słowa po wyborach 2010 roku. Nie mógł zrozumieć współczesnych Polaków. Nadzieję dawali mu młodzi. W nich wierzył.
Panie Jerzy Kochany! Dziękuję dziś Panu Bogu, że mogłam Pana poznać. Choć rzadkie, nasze spotkania były dla mnie zawsze niezwykle cenne. Dodawały mi optymizmu, wiary w ludzi i utwierdzały w słuszności niektórych decyzji. Pan mi w ich podejmowaniu niejednokrotnie pomagał, choć czasem bez świadomości.
Wierzę, że Dobry Bóg w swym miłosierdziu, pozwoli Panu cieszyć się wiecznością i świętych obcowaniem. Nie mam też wątpliwości, że dołączył Pan do grona tych, którzy Panu Bogu wszelkie intencje Polski dotyczące przedstawiają…
Dobry Jezu a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie!
Anna Dąbrowska