Publikacje
Robert Winnicki - c.d. o "tęczy"
Robert Winnicki na swoim oficjalnym profilu na Facebooku na temat "świętego
oburzenia" po spaleniu "tęczowej" instalacji na Pl. Zbawiciela:
Drwina, kpina, niszczenie sacrum, okrzyki "nie ma świętości", profanacja
krzyża, wsadzanie polskiej flagi w psie odchody, obsceniczne wariacje na
temat obrazów Matki Bożej.
To oni - lewica. Ludzie "światli", "krytyczni" wobec historii, krytyczni
wobec swojej tożsamości narodowej, religijnej, płciowej. "Odważni",
odrzucający "krępujące ich" normy obyczajowe, konwencje kulturowe. "Otwarci"
na wszystkich i na wszystko, pławiący się w tolerancji. Zachwyceni
profanacją dotykającą symboli "opresji", symboli, które związane są z
normami społecznymi, z wiarą, z narodem, z historią.
Tak bardzo zaśmiewający się na złość katolików, patriotów, gdy ktoś uderza i
pluje na ich symbole. Tak bardzo zdystansowani. Tak bardzo wyluzowani.
Serio? Spójrzcie co wyprawia się od tygodnia, po spaleniu żałosnej tęczy na
pl. Zbawiciela. Histeria. Śmieszne celebrytki i stadko naśladujących
lemingów dekorujące kwiatami spaloną instalację niczym pomnik bohaterstwa.
Najpotężniejsza gazeta w kraju organizująca "spontaniczne", w zamyśle masowe,
w praktyce kilkudziesięcioosobowe, całowanie się pod tęczą jako wyraz
protestu. Łzy wzruszenia, wzniosłe akty potępienia. Oburzenie, lament, widmo
"faszyzmu" wylewające się z publicystycznych łam. Trwożliwe pytania o
przyszłość.
W obronie czego? W imię czego? Parad świecących gołymi tyłkami? W imię
swobody profanowania tego co ważne? W imię uświęcenia tego co podłe, głupie,
bezwartościowe? Naprawdę te wszystkie alarmujące teksty, domorosłe analizy,
nerwowe wypowiedzi, ostrzeżenia, bojkot medialny, łączenie się w bólu i
publiczny smutek - to wszystko z powodu puszczenia z dymem dewiacyjnego
symbolu, który ktoś ustawił na placu noszącym imię naszego Zbawiciela?
Im dalej od wartości religijnych i narodowych, tym zabobon, ciemnota i
histeria przybierają większe rozmiary. Świat nowej lewicy nie jest
fundamentalnie inny od naszego, bo żyjemy przecież w jednym czasie i
przestrzeni. On jest parodią naszego świata, żałosną karykaturą państwa,
narodu, rodziny, społeczeństwa, kultury, wiary. Oni w swoje dogmaty wierzą
nie mniej gorliwie niż my, nawet jeśli ich cała "teologia" opiera się na
prostackim "róbta co chceta". Ich antropologia, postrzeganie człowieka jest
równie jasne co groteskowe, bo redukujące widzenie osoby ludzkiej do obszaru
pomiędzy pępkiem a kolanami.
Tak jak w powieściach Tolkiena orkowie powstali z okaleczonych, potwornie
zdeprawowanych elfów, tak lewicowa kontrkultura, antycywilizacja i nihilizm
to zmutowana, wykrzywiona wersja świata ceniącego sobie wspólnotę (u nich -
komuna), wolność (u nich - dowolność) i ład (u nich - anarchia). Tak jak
orkowie, nowa lewica swoich totemów, swojego zmutowanego świata antywartości
broni niezwykle zaciekle. Histeryzuje, gdy naruszyć jej obszary tabu.
Lamentuje, gdy widzi organizację sił narodowych. I jest w tym wszystkim
podwójnie śmieszna, bo ideologia, która ma na sztandarach pogardę dla
wartości, homotęczę za symbol oraz Biedronia i Grodzką jako proroków, jest
nie tylko straszna, ale przede wszystkim właśnie - śmieszna. A przy tym -
zapiekła, zacietrzewiona, ponura, dysząca nienawiścią do wszystkiego, co
niezdeprawowane.
Jak zresztą mogłoby być inaczej - czy widzieliście kiedyś zdystansowanego do
siebie, uśmiechniętego wyluzowanego orka?