Publikacje
Dorota Suder "Chwile warte nadziei" - na Dzień Chorego
Chwile warte nadziei
Drogi Czytelniku, serdecznie witam! Bywa, że doświadczamy w swoim życiu choroby, wtedy najpierw wydaje się nam ona niesprawiedliwa, a potem zadajemy sobie pytanie, jaki właściwie ma ona sens? Czemu służy? Sama dotknięta tym bolesnym doświadczeniem, pragnę być dla Was dobrą wróżką i pomóc Wam, tak jak pomogłam sobie i jak nadal to czynię.
Zapraszam na spotkanie na niełatwych ścieżkach mego życia. Towarzyszyć nam będą, nigdy niegasnące: wiara, nadzieja i miłość!
'' Słoneczne niebo''
Nazywam się Dorota Suder. Z zawodu, który traktuję jak powołanie, jestem pielęgniarką dyplomowaną. Zawsze pragnęłam pomagać chorym i cierpiącym bliźnim. Od początku miałam sprecyzowane plany co do tego, co chcę robić w życiu i pomału starałam się je realizować.
Praca na rzecz ludzi dawała mi radość. Szczególnie na oddziale dziecięcym, gdzie wymagała szczególnych predyspozycji: cierpliwości i miłości. Starałam się nimi obdarzać mych dzielnych podopiecznych. Moim marzeniem było zostać lekarzem, Byłoby to dopełnieniem służby dla bliźnich.
Marzenia są potrzebne nam wszystkim, bo dzięki nim, wciąż mamy o co walczyć. To one ubogacają nasze życie i są jak cudowne, kolorowe motyle, które niosą nas na spotkanie ze szczęściem.
Czym są dla mnie marzenia? Odpowiedź zawarłam w swoim wierszu.
Marzenia.
Kiedy marzymy
Zyskujemy siły
By o nie walczyć
I nie ustawać w działaniach
Które przybliżą nas do celu
Bowiem każdy z nas
Ma swój ''Mount Everest''
Dla mnie jest nim zdrowie
Które otworzy bramę
Do szlachetnych działań.
W opiekę nad moimi małymi pacjentami angażowałam się całym sercem. Emocjonalnie i fizycznie. Dzieci to dostrzegały i ceniły. Zawsze witały mnie z radością podbiegając i tuląc się. Do tej pory, choć minęło już 22 lata, z niektórymi z nich (obecnie dorosłymi ludźmi, mającymi swoje rodziny) nadal utrzymuję listowny kontakt. Posiadam zdjęcia ich bliskich. To najcenniejsze wśród moich podarunków. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat uzbierało się również sporo korespondencji. Podczas porządkowania naliczyłam aż 477 listów i kartek!
Jest moim dodatkowym bólem, że choroba uniemożliwiła mi pełnienie misji służenia bliźnim. Trudnej, ale dającej wiele radości i satysfakcji,
zwłaszcza kiedy widzi się, jak maleństwo powraca do zdrowia a na jego buźce pojawia się uśmiech. Myślę, że w życiu najbardziej liczy się druga osoba i miłość do niej. Sens naszej egzystencji nadje drugi człowiek, sytuacja, kiedy mamy dla kogo żyć.
Dobrze kiedy możemy obdarzyć miłością również zwierzęta. One też są dla mnie niezwykłe i wciąż mnie ubogacają. Moje całe życie toczyło się wokół czworonogów. Przyjaciółmi były mi psy, o które całym sercem się troszczyłam. Chciałam by były zdrowe i szczęśliwe. Obecnie towarzyszy mi śliczna, oswojona i wrażliwa gołębiczka o imieniu Gaja. Więcej o niej przy innej okazji.
Zawsze ceniłam sobie każdą chwilę życia. Pod koniec dnia robiłam podsumowanie: co dobrego mnie dziś spotkało. I nie było dnia, żebym nie znalazła choć kilku małych, dobrych zdarzeń: uśmiech, dobre słowo, że udało mi się komuś pomóc, kogoś wesprzeć na duchu i swymi działaniami sprawić, że ktoś poczuł się lepiej.
W życiu najczęściej trzeba biec, ale trzeba chwilami przystanąć, by docenić to co posiadamy. Inaczej ominą nas ważne momenty, z których można czerpać siłę. Musimy wciąż uczyć się i uwrażliwiać swe serce. To, co robimy dla bliźnich kształtuje nas, jako ludzi. Starałam się zawsze o tym pamiętać, a choć wtedy byłam zdrowa, miałam świadomość, jak zdrowie i życie są kruche, jak trzeba o nie dbać i je cenić.
Widziałam wiele nieszczęścia w swojej pracy, niesprawiedliwości losu, których do dziś nie mogę niczym wytłumaczyć.
Jak można tłumaczyć cierpienie? Jakie ono ma sens? Do czego prowadzi? Zwłaszcza kiedy chorują dzieci - kruche, bezbronne i czyste istoty. Człowiek buntuje się i pyta dlaczego? Dzięki szybkiemu rozwojowi medycyny coraz większej grupie cierpiących możemy pomóc, uratować ich. Najważniejsze jest jednak, by każdy z nas zachował godność i czuł się wartościowym człowiekiem.
Zawsze starałam się przyjmować z pokorą to, co dał mi los. Byłam szczęśliwa, że jestem zdrowa i mogę nieść pomoc bliźnim. To wypełniało me życie, Czułam się potrzebna, a wiara dodawała mi sił by swą powinność, jak najlepiej spełniać.
Życie jest jak warkocz, przeplatają się w nim te dobre i złe chwile. Tego właśnie doświadczyłam i o tym się przekonałam, kiedy dotknęła mnie ciężka, na dziś dzień jeszcze nieuleczalna choroba (SM).
O mych zmaganiach z nią, o nie zawsze równej walce, o nadziei i głębokiej wierze w uzdrowienie oraz o samopomocy, opowiem Drogi Czytelniku w innym czasie.
Dzisiaj pięknie za Twoją uwagę dziękuję!