Blog KN
Krzysztof Nagrodzki – Z listów do przyjaciół. I znajomych. Pralnie globalne
Cosik mi się widzi, że obcowanie z bieżączką i „polityką”, rozumianą nie jako „roztropne działanie dla dobra wspólnego”, a jedynie umiejętność wyrolowania konkurencji w kombinacjach przy kasie, jakby odebrało (dobrze, niech będzie łagodniej - zredukowało) możliwość sensownego starcia. Zatem przypomnijmy sobie o co może chodzić w tych, bywa gorączkowych, „obywatelskich, okładaniach się. „Zakodowanych” pod różnymi nazwami i metodami.
>>„Globalna wioska” (ang. global village) - termin wprowadzony pod koniec lat 60. przez Marshalla McLuhana w jego książce The Gutenberg Galaxy (Galaktyka Gutenberga), opisujący trend, w którym masowe media elektroniczne obalają bariery czasowe i przestrzenne, umożliwiając ludziom komunikację na masową skalę.<<
Wizja globalnej wioski rozprzestrzeniła się, a nawet rzec można – rozpanoszyła - w światłych umysłach postępu, tak dalece, iż wątpiących w możliwość traktowania globu w takich kategoriach, traktuje się jako niedorozwiniętych. Niedorozwiniętych, niezbyt przydatnych nawet do stawiania chat w owej wiosce, nie mówiąc o zamieszkaniu. Szczególnie teraz, kiedy coraz doskonalszych narzędzi budowlanych przybywa, a obsługi tak licznej jak ongiś nie potrzeba. Mówiąc szczerze – obsługa musi zostać zredukowana, aby piękno ziemskiej arkadii mogło służyć, potrafiącym docenić jej uroki. Czyli elicie.
Co zrobić jednak, jeżeli populacja potencjalnych estetów rośnie?... Populację należy regulować. Wojny i rzezie są jakąś metodą, ale dosyć prymitywną i nie zawsze obliczalną. O wiele łatwiejszą do stymulowania jest tzw. kontrola urodzin, prowadzona administracyjnie, ekonomicznie, bądź – najefektywniejsza oraz najbardziej postępowa - w ramach uświadomienia „praw kobiety do własnego brzucha”.
Przy coraz doskonalszych możliwościach urabiania świadomości powszechnej co do priorytetów dobrego życia, zda się nie być to zbyt trudnym zadaniem, choć rozłożone w czasie i wymagającym pewnych wysiłków ekonomicznych i socjo-technicznych („media elektroniczne obalają bariery czasowe i przestrzenne, umożliwiając ludziom komunikację na masową skalę”). Wystarczy zachęcić lud do wyścigu po kasę (nie używajmy brutalnego określenia – zmusić), stymulując go kijem konieczności egzystencjalnej oraz marchewką różnych używek.
Redukcja umiejętności samodzielnego analizowania rzeczywistości, poprzez podanie gotowców przygotowanych w biurach obsługi podróży globalnej, ułatwia organizację przepływu decyzji. W dawnych czasach nazywano prymitywne próby takich metod – demokracją ludową, obecnie – w ramach optymalizacji – „ludową” wysłano do obozu reedukacji. Reedukacja zaś w obszarze – nazwijmy go z dużą dozą dobrej woli – intelektualnym, prowadzona przez stosownie dobrany zestaw medialny i w szerokim pojęciu kulturowy, może przynieść zakładany efekt. Czego doświadczamy ( chociaż nie zawsze uświadamiamy), chętnie odbierając np. darmowe gazetki na skrzyżowaniu miejskich arterii, hipnotyzując się mydlanymi serialami, bądź – w zależności od wieku - decymbelowymi ogłuszaczami zalkoholizowanego i znarkotyzowanego rozumu, ochoczo przystając na alibi wolności bez odpowiedzialności: „róbta co chceta” – podawane w różnych zestawach „globalnej wioski”, poprzez media postępowych właścicieli i najemników – w konsekwencji wygłaszając konkluzje, które nie potrafimy gruntownie uzasadnić.
A zbyt nalegających na dowód, nazywamy oszołomami, z którymi nie da się „normalnie” koegzystować. I tak krok po kroku stajemy się elementami maszynerii. Nawet dumnymi z tej funkcji. Tyle tylko, że niepotrzebne, zużyte części wyrzuca się na złom. Nawet jeśli były ważnymi fragmentami urządzenia. Historia potwierdza tą regułę. Wystarczy jeno ją znać i pamiętać...
Ale kto by zawracał sobie głowę Historią, w parciu ku świetlanej przyszłości globalnej wioski. Ona obciążą pamięć pragmatyka codzienności. Zatem Historia podlega wypraniu. A przynajmniej interpretacji. Zarówna ta globalna jak i (to etap) partykularna, lokalna.
Pojawia się jednak pewien kłopot. Stały kłopot. Są organizacje – również rzec można globalne – które uporczywie nakazują powtórki z pamięci. - Co zresztą jest naturalne w „wioskach”, gdzie pamięć i tradycja są postawą ładu. Owe organizacje to szeroko rozumiane Kościoły, zbudowane dla kultywowania wyznań - aby wymienić tylko najbliższe nam i zakorzenione w przekazie „ z Góry”: chrześcijaństwo ze Starego i Nowego Testamentu – Ewangelii oraz judaizm z Tory.
Pomińmy – dla potrzeb tego tekstu – powikłania i uwikłania wynikające ze ścierania religii; a może raczej – poglądów ludzi mających wpływ na formowanie wyznawców, na kształtowanie ich wiedzy o istocie przesłania wiary - to temat na odrębną analizę. Zatrzymajmy się przy najbliższym nam depozytariuszu Pamięci i Tożsamości – przy chrześcijaństwie, a ściślej - Kościele rzymskokatolickim.
Ale o tym w następnym liście.
Publ. www.katolickie.media.pl
Proszę Cię o kilka chwil spokojnej refleksji. Wtedy, może, łatwiej będzie i w bieżączce oddzielać ziarno od plew.
***
>>„Globalna wioska” (ang. global village) - termin wprowadzony pod koniec lat 60. przez Marshalla McLuhana w jego książce The Gutenberg Galaxy (Galaktyka Gutenberga), opisujący trend, w którym masowe media elektroniczne obalają bariery czasowe i przestrzenne, umożliwiając ludziom komunikację na masową skalę.<<
***
Wizja globalnej wioski rozprzestrzeniła się, a nawet rzec można – rozpanoszyła - w światłych umysłach postępu, tak dalece, iż wątpiących w możliwość traktowania globu w takich kategoriach, traktuje się jako niedorozwiniętych. Niedorozwiniętych, niezbyt przydatnych nawet do stawiania chat w owej wiosce, nie mówiąc o zamieszkaniu. Szczególnie teraz, kiedy coraz doskonalszych narzędzi budowlanych przybywa, a obsługi tak licznej jak ongiś nie potrzeba. Mówiąc szczerze – obsługa musi zostać zredukowana, aby piękno ziemskiej arkadii mogło służyć, potrafiącym docenić jej uroki. Czyli elicie.
Co zrobić jednak, jeżeli populacja potencjalnych estetów rośnie?... Populację należy regulować. Wojny i rzezie są jakąś metodą, ale dosyć prymitywną i nie zawsze obliczalną. O wiele łatwiejszą do stymulowania jest tzw. kontrola urodzin, prowadzona administracyjnie, ekonomicznie, bądź – najefektywniejsza oraz najbardziej postępowa - w ramach uświadomienia „praw kobiety do własnego brzucha”.
Przy coraz doskonalszych możliwościach urabiania świadomości powszechnej co do priorytetów dobrego życia, zda się nie być to zbyt trudnym zadaniem, choć rozłożone w czasie i wymagającym pewnych wysiłków ekonomicznych i socjo-technicznych („media elektroniczne obalają bariery czasowe i przestrzenne, umożliwiając ludziom komunikację na masową skalę”). Wystarczy zachęcić lud do wyścigu po kasę (nie używajmy brutalnego określenia – zmusić), stymulując go kijem konieczności egzystencjalnej oraz marchewką różnych używek.
Redukcja umiejętności samodzielnego analizowania rzeczywistości, poprzez podanie gotowców przygotowanych w biurach obsługi podróży globalnej, ułatwia organizację przepływu decyzji. W dawnych czasach nazywano prymitywne próby takich metod – demokracją ludową, obecnie – w ramach optymalizacji – „ludową” wysłano do obozu reedukacji. Reedukacja zaś w obszarze – nazwijmy go z dużą dozą dobrej woli – intelektualnym, prowadzona przez stosownie dobrany zestaw medialny i w szerokim pojęciu kulturowy, może przynieść zakładany efekt. Czego doświadczamy ( chociaż nie zawsze uświadamiamy), chętnie odbierając np. darmowe gazetki na skrzyżowaniu miejskich arterii, hipnotyzując się mydlanymi serialami, bądź – w zależności od wieku - decymbelowymi ogłuszaczami zalkoholizowanego i znarkotyzowanego rozumu, ochoczo przystając na alibi wolności bez odpowiedzialności: „róbta co chceta” – podawane w różnych zestawach „globalnej wioski”, poprzez media postępowych właścicieli i najemników – w konsekwencji wygłaszając konkluzje, które nie potrafimy gruntownie uzasadnić.
A zbyt nalegających na dowód, nazywamy oszołomami, z którymi nie da się „normalnie” koegzystować. I tak krok po kroku stajemy się elementami maszynerii. Nawet dumnymi z tej funkcji. Tyle tylko, że niepotrzebne, zużyte części wyrzuca się na złom. Nawet jeśli były ważnymi fragmentami urządzenia. Historia potwierdza tą regułę. Wystarczy jeno ją znać i pamiętać...
Ale kto by zawracał sobie głowę Historią, w parciu ku świetlanej przyszłości globalnej wioski. Ona obciążą pamięć pragmatyka codzienności. Zatem Historia podlega wypraniu. A przynajmniej interpretacji. Zarówna ta globalna jak i (to etap) partykularna, lokalna.
Pojawia się jednak pewien kłopot. Stały kłopot. Są organizacje – również rzec można globalne – które uporczywie nakazują powtórki z pamięci. - Co zresztą jest naturalne w „wioskach”, gdzie pamięć i tradycja są postawą ładu. Owe organizacje to szeroko rozumiane Kościoły, zbudowane dla kultywowania wyznań - aby wymienić tylko najbliższe nam i zakorzenione w przekazie „ z Góry”: chrześcijaństwo ze Starego i Nowego Testamentu – Ewangelii oraz judaizm z Tory.
Pomińmy – dla potrzeb tego tekstu – powikłania i uwikłania wynikające ze ścierania religii; a może raczej – poglądów ludzi mających wpływ na formowanie wyznawców, na kształtowanie ich wiedzy o istocie przesłania wiary - to temat na odrębną analizę. Zatrzymajmy się przy najbliższym nam depozytariuszu Pamięci i Tożsamości – przy chrześcijaństwie, a ściślej - Kościele rzymskokatolickim.
Ale o tym w następnym liście.
Publ. www.katolickie.media.pl