Publikacje
Nowy numer Posłańca
Posłaniec – styczeń 2009
Temat przewodni styczniowego numeru “Posłańca”: Rodzina - odzyskany raj. Co wspólnego ma raj z rodziną przeżywającą różne kryzysy? Znany publicysta i specjalista do spraw rodzinnych Jacek Pulikowski uważa, że nie docenia się ważności i wartości współczesnej rodziny, dlatego stanowi ona ciągle “raj do odzyskania”. O miejscu rodziny w Kościele rozmawia Józef Polak SJ z Sekretarzem Papieskiej Rady ds. Rodziny, ks. Grzegorzem Kaszakiem. Tadeusz Ślipko SJ i Robert Janusz SJ prezentują różnicę między antykoncepcją a naturalną regulacją poczęć. Znajdziemy też teksty: o odpowiedzialnej miłości dziadków Anny Błasiak (Niezastąpieni dziadkowie), o obrazie rodziny w mediach Krzysztofa Ołdakowskiego SJ (Za czy przeciw?) czy o kryzysie połowy życia Stanisława Morgalli SJ (I żyje się dalej!). O wyborczych dylematach Polonii, pisze Sławomir Budzik (Nie czarno-biały wybór), a na dno Wielkiego Kanionu zabiera nas w podróż Jan Gać (W czeluści ziemi).
Zapraszamy do lektury innych artykułów: Magdaleny Wojaczek (Z kolędową wizytą), Jacka Siepsiaka SJ (Gdyby nie Sara…), Pawła Borowieckiego (Dziedzictwo pokoleń), Elżbiety Staniszewskiej (Przepustka do Polski) i wzruszające świadectwo Magdaleny (Kapeczka szczęścia).
Mamy nadzieję, że odnowiona szata graficzna “Posłańca” znajdzie uznanie w oczach Czytelników.
Jacek Pulikowski
Dla przyszłości
Idealną rodzinę i relacje w niej panujące można porównać do raju. Jest to miejsce miłości, dobroci, wzajemnego zrozumienia i szacunku. Czy jednak zawsze – zwłaszcza w obecnych czasach – jest to powszechne?
Wiele rodzin odzyskało “swój raj”, jednak często w praktyce małżeństw, w powszechnej świadomości, w mediach, w działalności samorządów oraz, niestety, rządu jest to teren do odzyskania. Ciągle trzeba upominać się, a nawet walczyć o docenienie ważności rodziny dla przyszłości jednostek, społeczności lokalnej, państwa i świata.
Rodzenie i wychowanie w rodzinie
Słowa Jana Pawła II: Przyszłość świata idzie przez rodzinę to nie puste hasło czy slogan, ale prawda bardzo konkretna, realna i niepodważalna. By uznać tę prawdę, nie trzeba być mędrcem, wystarczy odrobina zdrowego rozsądku. To przecież w rodzinie jest jedynie dobre miejsce do przekazywania życia (rodzenie) i kształtowania młodego pokolenia (wychowanie). A od tego zależy już nie tylko przyszłość ludzkości i jakość jej życia, ale w ogóle przetrwanie świata, uchronienie go przed zagładą przez wymarcie. Co prawda jest już technicznie możliwe (co nie znaczy, że akceptowalne moralnie) “produkowanie” dzieci przez sztuczne unasienianie matki spermą anonimowego dawcy lub na drodze in vitro, a może kiedyś stanie się to realne również przez klonowanie, ale nie jest rozwiązany problem wychowania tych dzieci. Nie jest i nie będzie, bowiem sam pomysł wyrwania z rodziny wychowania dzieci jest absurdalny, krzywdzący niewinne dzieci i sprzeczny z naturą.
Pomysł, by w sposób z góry zaplanowany skazywać dzieci na wychowywanie przez samotną matkę (która sobie “zrobiła” lub “zamówiła” u innej kobiety dziecko) lub przez jednopłciową parę (która z natury rzeczy jest niezdolna do rodzenia i nigdy nie będzie “rodziną”), czy wreszcie pomysł, by “wychowanie” przejęte zostało przez pozarodzinną, “specjalistyczną” instytucję wychowawczą jest po prostu nieludzki. Traktuje się dziecko jak przedmiot posiadania, odmawiając mu człowieczeństwa przez zabranie elementarnych praw. Podstawowym ludzkim prawem dziecka – obok bezwarunkowego prawa do życia od poczęcia i prawa do poczęcia na skutek miłosnego aktu ojca i matki – jest prawo do wychowania w rodzinie. Tylko prawdziwa rodzina może dać dziecku wszystkie wartości potrzebne mu do wszechstronnego rozwoju i pełni człowieczego wzrostu. Życie całej rodziny według wyznawanej hierarchii wartości jest najlepszym sposobem uwiarygodnienia tej hierarchii w oczach wychowanka. Wychowanie pozbawione wartości staje się “chowem”, sprzyja postępowaniu bezrefleksyjnemu, kierowaniu się jedynie pobudzeniami zmysłowymi, co w efekcie prowadzi do degradacji, a nawet degeneracji osoby.
Pięć miłości
Tylko w normalnej rodzinie (tzn. trwałej, wiernej, kochającej się) dziecko może otrzymać pięć miłości, które są mu potrzebne do harmonijnego rozwoju. Chodzi tu, po pierwsze, o doświadczenie opiekuńczej i czułej miłości matki, która jest prawdziwą kobietą. Miłość ta ma dać poczucie bezpieczeństwa uczuciowego, utwierdzające dziecko (zwłaszcza małe) w przekonaniu, że jest kochane. Po drugie, chodzi o inną z natury rzeczy od matczynej wymagającą miłość ojca, która ma troszczyć się o perspektywę rozwoju dziecka (fizycznego, psychicznego i duchowego, aż ku świętości). Miłość ojca powinna dawać dziecku poczucie bezpieczeństwa, a także chronić przed zagubieniem w życiu. Jeszcze ważniejsza od dwóch wymienionych miłości jest trzecia – niezachwiana i nierozerwalna miłość pomiędzy rodzicami, niejako ponad głowami dzieci. Miłość ta ukazuje nie tylko wzorzec relacji damsko-męskich, ale daje dzieciom stabilną pewność trwałości domu jako ich środowiska wzrostu i rozwoju. Te trzy miłości stwarzają swoistą przestrzeń dla miłości rodzinnej, w którą (patrząc z perspektywy dziecka) włączeni są rodzice, rodzeństwo, dziadkowie, kuzynostwo, ciocie i wujkowie. I tu doszliśmy do odzyskanego raju. Prawdziwa miłość w rodzinie jest rajem na ziemi. Jej klimat jest upragniony (nie zawsze w sposób świadomy) przez wszystkich, lecz doświadczany jedynie przez niektórych.
Jest jeszcze piąta miłość, potrzebna człowiekowi jak powietrze, choć nie zawsze jest w stanie uświadomić to sobie. To miłość samego Boga. Dokładniej mówiąc, człowiekowi potrzebna jest wiara w miłość Boga, która to miłość jest przecież niezachwiana i nieodwołalna, bez względu na “dokonania” człowieka. Dziecko powinno wzrastać w przekonaniu, że jest to miłość bezwarunkowa. Jest tak trwała i wierna, że dziecko (podobnie jak i dorosły) nie jest w stanie dokonać takiego czynu (bo nie ma takiego), by Bóg przestał je kochać. Świadomość takiej miłości nie pozwala człowiekowi stracić poczucia sensu życia nawet wtedy, gdy wszystkie ludzkie miłości zawiodą.
Powrót do odwiecznych ról
Świat zatracił rozumienie potrzeby miłości prawdziwej i na swój użytek “miłością” ponazywał działania wręcz z nią sprzeczne (np. wyrwane spod kontroli rozumu i woli działania seksualne określane szumnie “wolną miłością”). Świat odbiera ważne instrumenty wychowawcze rodzicom, wychowawcom i nauczycielom, osłaniając swoje działania fałszywą troską popartą ujmującą za serce retoryką “praw dziecka”. Nowe definicje rodziny i rodzicielstwa oraz wychowywania idą w parze z prawami umożliwiającymi karanie rodziców za czyny zmyślone przez buntujące się dzieci.
Czy da się kiedyś to wielkie pomieszanie zwalczyć? Czy może należy zaniechać zwalczania i w myśl powiedzenia psy szczekają, a karawana idzie dalej po prostu robić swoje...
O czym myślę? O mądrym inwestowaniu w normalną rodzinę. I o przerwaniu wstydliwego niemówienia na temat prawdziwie szczęśliwej rodziny. Rodziny, w której matka jest prawdziwą kobietą z miłością i radością wypełniającą swą macierzyńską misję. Kobietą, która będąc w domu z małymi dziećmi, nie czuje się ani gorsza, ani mniej szczęśliwa od rówieśnic realizujących się zawodowo w karierach bizneswoman. Przeciwnie, cieszy się, że oto ona towarzyszy swym dzieciom w poznawaniu świata. Jest przy nich blisko w ich małych sukcesach i dziecięcych tragediach. Ona odbiera pierwsze uśmiechy, słyszy pierwsze słowa, towarzyszy pierwszym krokom, znajduje pierwszy ząbek. To ona jest mamą, a mama dla małego dziecka jest najważniejsza na świecie.
Ojciec w rodzinie powinien być prawdziwym mężczyzną mądrze miłującym i odpowiedzialnym. Ojciec ma w rodzinie swoje ważne miejsce, jest niezastąpiony. Tu nie tylko chodzi o zapewnienie bytu rodzinie. Chodzi o dawanie poczucia bezpieczeństwa wszystkim (zarówno żonie, jak i dzieciom) pod opiekuńczymi skrzydłami męża i taty. Jego rolę można porównać do ważnej roli kapitana na okręcie. Tym, którzy w tej chwili chcą protestować, powołując się na równouprawnienie, zwracam uwagę, że kapitan w razie zagrożenia jest gotów oddać życie, by ratować załogę i pasażerów. Która z żon nie chciałaby mieć przy boku męża gotowego oddać życie za rodzinę? Prawdziwy kapitan na okręcie nie uprawia prywaty, ale troszczy się o powierzonych mu podopiecznych, nie bacząc na własny trud, zmęczenie czy niewygody. Mężczyzna sprawujący właściwie władzę (czytaj: służbę) w rodzinie rozwija się do granic ludzkich możliwości i... to właśnie jest podstawowym źródłem jego prawdziwego szczęścia. Jest jednocześnie skuteczną drogą do osobistej świętości, odnalezieniem raju na ziemi w rodzinie. Wystarczającą zapłatą za trud poświęcenia się dla rodziny jest dla mężczyzny świadomość, że oto pod jego skrzydłami wszyscy w rodzinie zmierzają ku dobru, ku zbawieniu.
Ukazać szczęście światu
Podstawą raju rodzinnego jest dobre i zgodne małżeństwo. Dopełniać go mogą dzieci, wnuki, czasem prawnuki... Byłoby najlepiej, gdyby takie rodziny nie kryły swego szczęścia i ukazywały je światu. By ludzie zaczęli mówić: Popatrzcie, jak oni się kochają. By pozazdrościli i zapragnęli takiego raju dla siebie, odrzucając fałszywe wizje szczęścia.
Wzbudzenie (albo rozbudzenie uśpionej) powszechnej tęsknoty w sercach ludzkich do życia w wiernej, trwałej, bogatej dziećmi, miłującej się rodzinie może spowodować odmianę świata. Wszak tęsknoty ludzkie stanowią ogromną moc napędową do działania. Będzie to zgodne z zaleceniem: Zło dobrem zwyciężaj oraz wypełnieniem słów: Poznacie prawdę i prawda was wyzwoli. Mam nadzieję, że tak się stanie...
Jacek Pulikowski – wykładowca na Politechnice Poznańskiej i na Podyplomowym Studium Rodziny przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Działa w Duszpasterstwie Rodzin i Stowarzyszeniu Rodzin Katolickich, założyciel i wieloletni prezes SRK Archidiecezji Poznańskiej. Publicysta, autor artykułów i książek o tematyce rodzinnej.
Drodzy Czytelnicy!
Historia świata to nie tylko historia wojen, wielkich osiągnięć technicznych, rozwoju kulturowego czy odkryć naukowych. To także historia wielkich rodów, dynastii i klanów rodzinnych. To one były jednym ze elementów, które tworzyły największe cywilizacje wszechczasów. I choć pojawiały się w nich także momenty dramatyczne i trudne, to jednak można zaryzykować twierdzenie, że rodzina kształtowała przez wieki prawdziwy fundament ideowy człowieka.
Rodzina powinna być w życiu każdego ogniwem kluczowym. Myślę tu o rodzinie, w której wszyscy są sobie wierni i ufni, pomagają sobie wzajemnie i wspierają się, zwłaszcza w momentach trudnych i wymagających wielu wyrzeczeń. Myślę o rodzinie, w której rodzice stawiają jej dobro ponad osobiste zadowolenie, w której małżonkowie są w stanie walczyć razem o swoją wspólną przyszłość, zwłaszcza gdy staną wobec małżeńskiego kryzysu. Myślę o rodzinie, w której dzieci, żyjąc pod przysłowiowym jednym dachem, znajdą w obojgu rodzicach stabilne oparcie i wartościowy wzorzec postępowania.
Dziś w czasach relatywizacji nierozerwalności małżeństwa, plagi rozbitych rodzin i pozbawionych podstawowej opieki, czułości i miłości obojga rodziców dzieci, warto pytać się o jej mocny fundament, a zarazem przypominać o wielkim dobru i błogosławieństwie, jakim jest przecież ustabilizowana rodzina. Temat przewodni tego numeru, Rodzina – odzyskany raj, ma właśnie do tego ideału nas przybliżyć. O miejscu rodziny w Kościele rozmawiamy z Sekretarzem Papieskiej Rady ds. Rodziny, ks. prał. Grzegorzem Kaszakiem. O rodzinnych dylematach pisze m.in. znany publicysta i specjalista od spraw rodzinnych i małżeńskich Jacek Pulikowski. Piszemy też o etycznej stronie antykoncepcji, o manipulacji rodziną w mediach, o tym, że rodzina to także odpowiedzialność za dziadków.
Z wielkimi nadziejami wkraczamy w nowy 2009 rok. Nie wiemy dziś jaki będzie. Zastanawiamy się, co będzie pozytywnym impulsem na nadchodzące 365 dni. Może będzie to duszpasterska wizyta w naszym domu, a może objęcie rządów przez nowego prezydenta USA, o których to tematach piszemy na łamach numeru? Zobaczymy! Życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, by był to dla każdego z Was rok dobry, pełen Bożych łask i spełnionych nadziei. I oby Posłaniec, który odrobinę odnowiliśmy, był w nim Waszym dobrym towarzyszem!
Miłej lektury!
Sławomir Budzik
Nie czarno-biały wybór
Demokrata Barack Obama już 20 stycznia 2009 r. zastąpi w Białym Domu republikanina George’a W. Busha. Będzie pierwszym czarnoskórym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych.
Wybór między kandydatem partii republikańskiej Johnem McCainem a senatorem z Illinois, reprezentującym poglądy partii demokratycznej, Barackiem Obamą, nie był wyborem między białym a czarnym politykiem. Nie był też wyborem między wojną a pokojem. Dla wielu katolików był to wybór między ochroną życia a aborcją. Między rodziną a luźnymi związkami, w tym homoseksualnymi. Między moralnością katolicką a współczesnym relatywizmem moralnym. Wreszcie, między kapitalizmem a “nowoczesnym socjalizmem”.
Między Czarnym a Białym?
Trudne zadanie mieli nie tylko Amerykanie, ale również imigranci, w tym Polacy, kiedy 4 listopada wybierali 44. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. Było to zadanie tym trudniejsze dla naszych rodaków mieszkających w USA, im dłużej tutaj żyją i im mocniej są przywiązani do wartości konserwatywnych. Z jednej strony Polacy cenili Johna McCaina za jego przejrzysty pogląd w sprawie aborcji i związków homoseksualnych, z drugiej zaś ciągle wzrastał strach przed kryzysem gospodarczym, powstałym za rządów administracji republikańskiej George’a W. Busha.
Stanowcze “nie” dla aborcji głoszone przez McCaina było dobrze odbierane przez część emigracji solidarnościowej oraz (jak mówią polscy dyplomaci) przez patriotyczną Polonię, czyli emigrację przed- i powojenną. Doceniali oni też oficjalne poparcie przez McCaina polskiego postulatu zniesienia wiz dla Polaków. Nie bez znaczenia był również jego stosunek do tarczy antyrakietowej, której elementy mają się niebawem pojawić w Polsce. Jego wiedza, doświadczenie polityczne i heroizm z Wietnamu były dla Polonii amerykańskiej ważne, by nie powiedzieć bardzo ważne.
Jednak załamanie na amerykańskiej giełdzie papierów wartościowych, poważny kryzys w sektorze bankowym, niewyobrażalny dług publiczny, wojna w Iraku i w Afganistanie oraz podeszły wiek kandydata i niepokojące informacje na temat stanu jego zdrowia były powodem rozterek – wśród Polaków z amerykańskim obywatelstwem i republikańskimi poglądami – na kogo oddać swój głos.
Dylematy wyborcze
W dokonaniu wyboru Polonusom nie pomógł “Dziennik Związkowy”, najstarsza polska gazeta wydawana w Stanach Zjednoczonych. Konserwatywny w swoich poglądach polonijny periodyk poparł bowiem obu kandydatów. Wydawca gazety, Frank J. Spula, jest prezesem Związku Narodowego Polskiego i Kongresu Polonii Amerykańskiej. Jego poprzednik, Edward Moskal, nie pozostawił po sobie ważnych politycznych mostów ani w Chicago, ani w Waszyngtonie. Stanowcze poparcie McCaina przez Spulę byłoby burzeniem dopiero co zbudowanych przez niego dobrych relacji politycznych zarówno z burmistrzem Chicago, Richardem Daleyem, jak i kongresmenami: Rahmem Emanuelem i Luisem Gutierezem (bliskimi partyjnymi kolegami Baracka Obamy). Poparcie Afroamerykanina byłoby z pewnością gestem oczekiwanym i poprawnym politycznie, ale nie do końca odzwierciedlającym poglądy emigracji solidarnościowej i tej części Polonii amerykańskiej, którą w polskim MSZ nazywa się Polonią patriotyczną. Ta Polonia była bowiem zawsze w swoich poglądach konserwatywna. Tymczasem młoda emigracja lat dziewięćdziesiątych w przeważającej większości nie ma jeszcze prawa głosu w Stanach Zjednoczonych. Z jej zdaniem politycy liczyć się będą dopiero w następnych wyborach prezydenckich, za cztery, osiem lat.
W dokonaniu wyboru Polonusom nie pomogli też amerykańscy biskupi, choć ci z Teksasu stanowczo krytykowali poglądy Baracka Obamy. Niektórzy zaapelowali nawet do sumień Amerykanów, by głosowali na senatora z Arizony, Johna McCaina. Jednak im bliżej wschodniego wybrzeża USA, tym głos hierarchii Kościoła katolickiego był coraz słabszy.
Po dwuletniej kampanii wyborczej Amerykanie uwierzyli, że mogą zmienić trudną sytuację w kraju. Zainteresowanie wyborami prezydenckimi zaskoczyło nawet samych kandydatów. W historii tak wysoka frekwencja była tylko raz, kiedy to John Kennedy zwyciężył, pokonując w dobrym stylu swoich rywali, w tym Richarda Nixona, i został 35. i jedynym katolickim prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Jego imię “Błogosławiony”
W suahili, jednym z języków Afryki, jego imię oznacza “ten jest błogosławiony”. W domu, na południowych przedmieściach Chicago, trzyma mały posąg Madonny z Dzieciątkiem i bransoletę należącą do żołnierza walczącego w Iraku. Uważa, że to mu przynosi szczęście. Bardzo rzadko pije alkohol, ale jako nastolatek brał narkotyki, w tym marihuanę i kokainę, ale kiedy w 1996 r. wybrał się do Wokingham na wieczór kawalerski narzeczonego swojej przyrodniej siostry, wyszedł z niego, kiedy pojawiła się striptizerka, bo – jak mówi – rodzina jest dla niego najwyższą wartością. Żonę Michelle i dwie córki kocha ponad wszystko. Nie przeszkadza mu to jednak w akceptowaniu związków homoseksualnych. Nienawidzi młodzieżowej mody noszenia spodni zwisających w kroku z widoczną pupą. Taki jest nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki – Barack Husajn Obama.
Mroczna zapowiedź
Prezydent-elekt zamierza swoje rządy rozpocząć od zniesienia ograniczeń finansowych na badania medyczne z zastosowaniem komórek macierzystych z ludzkich embrionów – czemu zdecydowanie sprzeciwia się Watykan. Obama chce też w pierwszej kolejności uchylić przeciwaborcyjny zapis Ronalda Reagana i obiecuje socjalne ubezpieczenie dla każdego. Prezydenta-elekta wielu Polaków mieszkających w USA nie jest w stanie zrozumieć i zaakceptować, ale zdecydowana większość Amerykanów już go pokochała, pokładając w swoim wyborczym głosie nadzieję na american dream.
Sławomir Budzik – politolog; dziennikarz radiowy i telewizyjny, publicysta. Mieszka w Chicago.
Leszek Gęsiak SJ
redaktor naczelny
Sławomir Budzik
Nie czarno-biały wybór
Demokrata Barack Obama już 20 stycznia 2009 r. zastąpi w Białym Domu republikanina George’a W. Busha. Będzie pierwszym czarnoskórym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych.
Wybór między kandydatem partii republikańskiej Johnem McCainem a senatorem z Illinois, reprezentującym poglądy partii demokratycznej, Barackiem Obamą, nie był wyborem między białym a czarnym politykiem. Nie był też wyborem między wojną a pokojem. Dla wielu katolików był to wybór między ochroną życia a aborcją. Między rodziną a luźnymi związkami, w tym homoseksualnymi. Między moralnością katolicką a współczesnym relatywizmem moralnym. Wreszcie, między kapitalizmem a “nowoczesnym socjalizmem”.
Między Czarnym a Białym?
Trudne zadanie mieli nie tylko Amerykanie, ale również imigranci, w tym Polacy, kiedy 4 listopada wybierali 44. prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. Było to zadanie tym trudniejsze dla naszych rodaków mieszkających w USA, im dłużej tutaj żyją i im mocniej są przywiązani do wartości konserwatywnych. Z jednej strony Polacy cenili Johna McCaina za jego przejrzysty pogląd w sprawie aborcji i związków homoseksualnych, z drugiej zaś ciągle wzrastał strach przed kryzysem gospodarczym, powstałym za rządów administracji republikańskiej George’a W. Busha.
Stanowcze “nie” dla aborcji głoszone przez McCaina było dobrze odbierane przez część emigracji solidarnościowej oraz (jak mówią polscy dyplomaci) przez patriotyczną Polonię, czyli emigrację przed- i powojenną. Doceniali oni też oficjalne poparcie przez McCaina polskiego postulatu zniesienia wiz dla Polaków. Nie bez znaczenia był również jego stosunek do tarczy antyrakietowej, której elementy mają się niebawem pojawić w Polsce. Jego wiedza, doświadczenie polityczne i heroizm z Wietnamu były dla Polonii amerykańskiej ważne, by nie powiedzieć bardzo ważne.
Jednak załamanie na amerykańskiej giełdzie papierów wartościowych, poważny kryzys w sektorze bankowym, niewyobrażalny dług publiczny, wojna w Iraku i w Afganistanie oraz podeszły wiek kandydata i niepokojące informacje na temat stanu jego zdrowia były powodem rozterek – wśród Polaków z amerykańskim obywatelstwem i republikańskimi poglądami – na kogo oddać swój głos.
Dylematy wyborcze
W dokonaniu wyboru Polonusom nie pomógł “Dziennik Związkowy”, najstarsza polska gazeta wydawana w Stanach Zjednoczonych. Konserwatywny w swoich poglądach polonijny periodyk poparł bowiem obu kandydatów. Wydawca gazety, Frank J. Spula, jest prezesem Związku Narodowego Polskiego i Kongresu Polonii Amerykańskiej. Jego poprzednik, Edward Moskal, nie pozostawił po sobie ważnych politycznych mostów ani w Chicago, ani w Waszyngtonie. Stanowcze poparcie McCaina przez Spulę byłoby burzeniem dopiero co zbudowanych przez niego dobrych relacji politycznych zarówno z burmistrzem Chicago, Richardem Daleyem, jak i kongresmenami: Rahmem Emanuelem i Luisem Gutierezem (bliskimi partyjnymi kolegami Baracka Obamy). Poparcie Afroamerykanina byłoby z pewnością gestem oczekiwanym i poprawnym politycznie, ale nie do końca odzwierciedlającym poglądy emigracji solidarnościowej i tej części Polonii amerykańskiej, którą w polskim MSZ nazywa się Polonią patriotyczną. Ta Polonia była bowiem zawsze w swoich poglądach konserwatywna. Tymczasem młoda emigracja lat dziewięćdziesiątych w przeważającej większości nie ma jeszcze prawa głosu w Stanach Zjednoczonych. Z jej zdaniem politycy liczyć się będą dopiero w następnych wyborach prezydenckich, za cztery, osiem lat.
W dokonaniu wyboru Polonusom nie pomogli też amerykańscy biskupi, choć ci z Teksasu stanowczo krytykowali poglądy Baracka Obamy. Niektórzy zaapelowali nawet do sumień Amerykanów, by głosowali na senatora z Arizony, Johna McCaina. Jednak im bliżej wschodniego wybrzeża USA, tym głos hierarchii Kościoła katolickiego był coraz słabszy.
Po dwuletniej kampanii wyborczej Amerykanie uwierzyli, że mogą zmienić trudną sytuację w kraju. Zainteresowanie wyborami prezydenckimi zaskoczyło nawet samych kandydatów. W historii tak wysoka frekwencja była tylko raz, kiedy to John Kennedy zwyciężył, pokonując w dobrym stylu swoich rywali, w tym Richarda Nixona, i został 35. i jedynym katolickim prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Jego imię “Błogosławiony”
W suahili, jednym z języków Afryki, jego imię oznacza “ten jest błogosławiony”. W domu, na południowych przedmieściach Chicago, trzyma mały posąg Madonny z Dzieciątkiem i bransoletę należącą do żołnierza walczącego w Iraku. Uważa, że to mu przynosi szczęście. Bardzo rzadko pije alkohol, ale jako nastolatek brał narkotyki, w tym marihuanę i kokainę, ale kiedy w 1996 r. wybrał się do Wokingham na wieczór kawalerski narzeczonego swojej przyrodniej siostry, wyszedł z niego, kiedy pojawiła się striptizerka, bo – jak mówi – rodzina jest dla niego najwyższą wartością. Żonę Michelle i dwie córki kocha ponad wszystko. Nie przeszkadza mu to jednak w akceptowaniu związków homoseksualnych. Nienawidzi młodzieżowej mody noszenia spodni zwisających w kroku z widoczną pupą. Taki jest nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki – Barack Husajn Obama.
Mroczna zapowiedź
Prezydent-elekt zamierza swoje rządy rozpocząć od zniesienia ograniczeń finansowych na badania medyczne z zastosowaniem komórek macierzystych z ludzkich embrionów – czemu zdecydowanie sprzeciwia się Watykan. Obama chce też w pierwszej kolejności uchylić przeciwaborcyjny zapis Ronalda Reagana i obiecuje socjalne ubezpieczenie dla każdego. Prezydenta-elekta wielu Polaków mieszkających w USA nie jest w stanie zrozumieć i zaakceptować, ale zdecydowana większość Amerykanów już go pokochała, pokładając w swoim wyborczym głosie nadzieję na american dream.
Sławomir Budzik – politolog; dziennikarz radiowy i telewizyjny, publicysta. Mieszka w Chicago.